Przy A2 znajduje się MOP Brwinów Północ, a na nim stacja paliw Lotos-u, gdzie jedną z przyczyn naszego postoju było tankowanie paliwa, 16 VII. Pracownik polecał rodzaj Dynamic, zachętą była cena promocyjna i skorzystaliśmy, bo ten rodzaj ma lepsze parametry, a pracownik, też potrafił zachęcić. Bardzo rzadko bywam na stacjach paliw Lotosu, więc niewiele mogę powiedzieć o jakości obsługi. Ta wizyta była przyjazna ze strony personelu i pozwoliła na komfort pobytu i zachowanie dobrego nastroju, na dalszą podróż. Część MOP-u zagospodarowana przez Lotos była uporządkowana i zachowano sporo przestrzeni dla samochodów. Ciągi dystrybutorów są tutaj ukośnie rozlokowane w stosunku do kasy/sklepu, gdzie także panował ład i porządek. Bogate i różnorodne zaopatrzenie, pozwala na zakupy, także rzędu tzw. małej gastronomii – gorące napoje i przekąski. Elegancko wyglądające pracownice były taktowne, miłe i grzeczne, dbały o kulturę słowa i bycia.
Minęło wiele lat, gdy ostatni raz byłam w Warszawie, naszej stolicy. Zrobiła ona na mnie ogromne, pozytywne wrażenie (16 VII). Miasto wypiękniało, rozbudowa stworzyła jego nowoczesny wyraz, architektura, miejscami nadała światowy wizerunek. Widać to szczególnie z tarasu pałacu kultury – nowoczesne biurowce, budynki mieszkalne i centra – Orko Tower, Oxford Tower czy Złota 44 i wiele innych. Niektóre, wręcz zachwycają nietypowym kształtem, kolorystyką i dostojeństwem. Warszawa ma wiele pomników, które warto zobaczyć, zagłębić się w ich historię i znaczenie. Nad Wisłą króluje Syrenka, jeden z symboli stolicy. Idąc od PKiN do Pałacu Prezydenckiego mijaliśmy niektóre, przy nich złożone były świeże kwiaty, co świadczy o kultywowaniu historii w stolicy. Nie widzieliśmy wszystkich, ale niektóre zapamiętamy, np. grób nieznanego żołnierza z pełnioną wartą honorową (mieliśmy okazję być świadkami dokonywanej zmiany w zachowanym żołnierskim drylu), pomniki księcia J. Poniatowskiego, Józefa Piłsudskiego, F. Szopena, A. Mickiewicza, Nike, W. Witosa, kard. Wyszyńskiego i wiele innych, znajdujących się, w znacznej ilości, w Śródmieściu, części miasta gromadzącej liczne pamiątki historyczne, gdzie spędziliśmy wiele czasu. Pałac Prezydencki nie był miejscem udostępnionym, można było obejrzeć, jedynie z chodnika. Ciekawym doznaniem historycznym są muzea, na które nie starczyło nam czasu, może następnym razem. Jest tu wiele do zwiedzania, wiele zostawiliśmy na inny czas. Warszawę można zwiedzać na wiele sposobów, np. dzieląc tematycznie trasy, to miasto daje takie możliwości, my robiliśmy to spontanicznie, trochę ”tego i tamtego”, mając wyznaczone 2 główne cele – Pałac Kultury i Nauki oraz Centrum Nauki Kopernik, reszta była przy okazji, na ile pozwolił nam czas pobytu w dniu 16 lipca. Nie udało się wejść na Stadion Narodowy, bo porządkowano go po zakończonym szczycie NATO, ale dzięki uprzejmości ochrony, pozwolono nam na udane fotki ze stadionem w tle, bez ujęcia czasowych ogrodzeń. Bardzo sympatyczni byli ochroniarze, skłonni do rozmowy, życzliwi dla przyjezdnych. Mimo licznej, zabytkowej i nowoczesnej zabudowy, miasto ma ładne, malownicze zakątki zieleni, np. Park Świętokrzyski przy pałacu Kultury i Nauki, Saska Kępa czy Park Mirowski.. nie pominęliśmy lotniska im. Chopina, dawniej – Okęcie, które także nabrało nowoczesnego imag-u. Bardzo podobało nam się to miasto, już planujemy następną, turystyczną wizytę w stolicy, każdy rodak powinien wiele o niej wiedzieć, a nawet zobaczyć, jak pięknie rozkwitła.
Na lotnisku im. Chopina byliśmy rekreacyjnie, bardziej wycieczkowo - zobaczyć czy różni się od innych, nam znanych, popatrzeć z tarasu widokowego na lądujące/startujące samoloty, sprawić dzieciom trochę frajdy – samoloty to nie jest codzienność. Weszliśmy do terminala, w dużym holu było wiele placówek handlowych i usługowych, było wielu oczekujących podróżnych, były tablice informacyjne, ale nie mogliśmy znaleźć wejścia na taras widokowy. Pomógł nam jeden z pracowników na piętrze – wytłumaczył, gdzie powinniśmy się udać. Okazało się, że wejście stanowi oddzielną strefę i trzeba było wyjść z terminala. Na taras prowadziły 2 windy, a wstęp był bezpłatny, co na innych lotniskach (np. Pyrzowice) nie jest honorowane. Sam taras nie napawał nas optymizmem wizualnym, ale obserwacje startów i lądowań były atrakcją dla dzieci. Nie ma tutaj ławeczek, okna widokowe są na wysokości twarzy dorosłego człowieka, dla dzieci znajdują się podesty ze schodkami. Ot, takie, wąskie, długie przeszklone pomieszczenie nazwane tarasem, któremu daleko do nowoczesności, wygody czy minimum komfortu. Pod tym kątem, wrocławskie lotnisko czy Pyrzowice, mają o wiele nowocześniejsze tarasy. Niezależnie od tego, byliśmy tutaj blisko godzinę, bo starty i lądowania samolotów różnych linii, odbywały się naprzemiennie, co sprawiało wiele frajdy dzieciom. W części tarasowej lotniska można było skorzystać z ofert kawiarnianych, zabezpieczono też zaplecze sanitarne. Widać było dbałość o ład, porządek i estetykę wnętrza. Przy wjeździe na parking lotniska pobiera się bilet, a jego opłaty dokonuje się w automacie na terenie danego parkingu. Można dokonać płatności zarówno gotówką, jaki kartą, automat wydaje resztę. W tym względzie – nowoczesna organizacja. Bardzo nowocześnie i okazale prezentują się terminale, zarówno wewnątrz, jak i zewnątrz, to największy port lotniczy w kraju, zwany popularnie Okęciem, od pierwotnej jego nazwy.
Nie polecam tej, konkretnej placówki sieci KFC, choć ogólnie mam bardzo pozytywne wrażenia o KFC. Będąc w Warszawie, 16 lipca, wybraliśmy ją spośród wielu, korzystając aplikacji mobilnej, ale wybór nie był najlepszy. Jedyne, co nie zasługuje na krytykę i bez dodatkowej pochwały, to sprawna obsługa, bardzo standardowa, ale jakość zamówień pozostawia wiele do życzenia. Kawałki kurczaka były twarde, jakby żylaste, choć ciepłe, a smak sprawiał wrażenie, jakby pieczono je w przepalonym oleju i nawet pikantna jakość, nie niwelowała tego. Smaczne były, jedynie frytki. Do zamówienia dodano sosy, których nie zamawiałam, miał być ketchup, więc wymieniłam, choć dzieci zdążyły, już jeden pojemnik otworzyć. Po raz pierwszy spotkaliśmy się ze zjawiskiem zamkniętej toalety, choć znajdowała się w lokalu. Nie było tez informacji o możliwości dostania się do niej, a pracownik nie informował, wskazał jedynie kierunek, gdzie należy się udać. Po kolejnej interwencji okazało się, że trzeba wprowadzić właściwy kod. Klient nie może o tym wiedzieć, a pracownicy powinni mieć obowiązek informowania. Gdyby toaleta znajdowała się na zewnątrz, takie zamkniecie byłoby uzasadnione. W samej placówce było czysto i widoczni byli pracownicy, ciągle sprzątający na zewnątrz. Wiele KFC odwiedzałam w przeszłości, wiele polecałam innym, tej bym nie poleciła.
Ta mała, mobilna budka-lodziarnia znajduje się w Parku Świętokrzyskim, aczkolwiek wydany paragon informował, że jej główna siedziba znajduje się w Łagowie. To tutaj ochłodziliśmy się pysznymi lodami, idąc z Pałacu Kultury i Nauki pod Pałac Prezydencki, 16 lipca. Były kręcone, mieszane lub jedno-smakowe, a do nich posypki – wedle życzenia. Do wyboru były porcje różnej wielkości, a każdy, wypełniony rożek, pracownica podawała, owinięty w serwetkę. Bardzo miła obsługa przy stanowisku o estetycznym wyglądzie. Co do otoczenia, to jak to w parku, przy alei, ale istotnym jest fakt, że budka znajdowała się w ocienionym miejscu i zakup nie rozpływał się od razu w słońcu. Tutaj, lody kupuje się na tzw. spacerniaka – kupujesz i idziesz dalej lub przysiadasz, nieopodal na parkowej ławce. Myśmy poszli dalej, delektując się pysznym zakupem.
Pałac Kultury ii Nauki w Warszawie świętuje w tym roku 61-e ”urodziny”, o czym dowiedziałam się z jednej z ulotek, dostępnych w holu. Byliśmy tutaj 16 lipca, ja po wielu latach – ponownie. To duma narodu, piękna i okazała, choć stanowi dar dawnego ZSRR z 1955 roku, nadal jest najwyższą budowlą w kraju. Z przyjemnością wyjechałam taras widokowy (główny cel wizyty), mieszczący się na 30 piętrze, aby popatrzeć na panoramę miasta, jakże zmieniona i odnowioną, współcześnie zagospodarowaną. Widoki można podziwiać, także dzięki lunetom, znajdującym na każdej ze stron wieży. Jest tutaj też kawiarenka, można także posiedzieć na leżakach i delektować się wysokością bycia. Wjazd windą na taras, nie jest małym kosztem i może stanowić spory wydatek dla rodziny, ale w kasie honorowana jest karta tzw. dużej rodziny. Jednak być w Warszawie i nie wjechać na taras PKiN, to jak nie zaliczyć wycieczki – wizyta byłaby nieważna. W trybie ciągłym, naprzemiennie 2 windy kursowały, bo chętnych było wielu i kolejka nie malała. Każdą windę obsługiwał pracownik. Do pałacu prowadzą obszerne schody a wnętrze napawa dostojeństwem. Jest tu tablica informująca o projektancie tej budowli, Lwie Rudniewie. Gmach robi wrażenie, zarówno wewnątrz, jak i zewnątrz. Wnętrze pałacu to blask kamienia i estetyka wizualna. Z dostępnych ulotek dowiedzieliśmy się, że jest nowa oferta, aplikacja Horyzont Historii oraz terenowa ”Gra Pałacowa”, a także impreza urodzinowa na dzień 22 lipca, aż żal, że nie mieszkamy bliżej. Mały sklepik pamiątkowy, znajdujący się w pałacu, oferował liczne pamiątki w przyzwoitych cenach, a sprzedawczyni była bardzo miła. Wjazd na parking/teren przypałacowy, mile nas zaskoczył, bo opłata była niewielka, jak na czas postoju – zostawiliśmy samochód po powrocie z tarasu widokowego i udaliśmy się na popołudniowy spacer po mieście, ku Pałacowi Prezydenta.
Nauka, zabawa kultura i fantastycznie spędzony czas to niewątpliwie Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, miejscu, którego pomysłowość jest w najlepszym gatunku organizacyjnym, na podłożu wiedzy, obejmującej, chyba wszystkie dziedziny życia. Można tutaj sprawdzić poziom własnej wiedzy i wiele się nauczyć. Spędziliśmy tutaj połowę sobotniego dnia, 16 lipca. To miejsce dla każdego, niezależnie od wieku, bo nawet maluchy miały tutaj swoją frajdę, korzystając z niektórych interaktywnych stanowisk naukowych, np. budowanie kopuły, łuku czy krocząca sprężyna, a także w galerii ”Bzzz!”, przeznaczonej wyłącznie dla maluchów. Nie trzeba mieć fachowej wiedzy by świetnie się tu bawić, a nawet poznając, nieznane. Cena normalnego biletu (27,00 PLN), warta była przygotowanych ofert. Przy kasie, każdy otrzymał kartę chipowa, która uruchamiała niektóre stanowiska oraz opaskę na rękę, jako dowód uprawnień korzystania z centrum, zezwalające na przejście przez bramki. W każdym momencie, w razie problemu/niewiedzy/niezrozumienia, można było poprosić o pomoc pracownika, który objaśnił, grzecznie, z troską. Zdarzyło mi się nawet, że pracownik sam podszedł i doradził. Ciekawą ofertą są warsztaty, gdzie każdy mógł sprawdzić własne umiejętności i możliwości. Wiele-set stanowisk jest rozlokowanych w kilku galeriach na niejednym poziomie. W okolicy kolejek kasowych, nieopodal wejścia jest interaktywny RoboTheSpian, który tego dnia był nieczynny, ale w dalszej części centrum, robot (głowa), naśladujący mimikę twarzy, wiernie oddawał tworzone miny. Jeden dzień to za mało, aby ”zaliczyć” każde stanowisko, wątpię, czy dwa by starczyły. Tu można podziwiać, uczyć się, eksperymentować na przestrzeni ”od zarania dziejów do współczesności”, bo przygotowane stanowiska ukazują rozwój technologii, myślenia, działań ludzkości. Część eksperymentów ukazuje zjawiska psychologiczne i socjologiczne, pozwala usłyszeć odgłosy cywilizacji z różnych zakątków świata. Jedna wizyta w CN Kopernik pozwala na opis niekończących się wrażeń, które nie sposób zawrzeć w jednej opinii, tam trzeba być i doświadczać, to super-rewelacja kultury i nauki w jednym. Moje uznanie i podziw dla tego miejsca są nader fantastyczne. Stanowiska są tak rozmieszczone, ze obecni ( a wielu ich było), nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Warto było spędzić, te parę godzin tutaj, warto znów tu przyjechać.
Było bardzo wcześnie rano (sporo przed 6-tą), gdy korzystaliśmy z ofert tego Orlenu (0876) w dniu 16 lipca. Zastaliśmy tutaj życzliwych pracowników (sami panowie), grzecznych i uśmiechniętych, którym kultura słowa i jakość obsługi, nie były obce, dopełnione przyjemną aparycją. Pracownik Józef był uczącym się pracownikiem, co zdradzał identyfikator, jednak jego postawa przeczyła tej informacji – bardzo profesjonalnie prezentował się w kontakcie. Wielka szkoda, że Stop Cafe nie ma tutaj statusu ”bistro”, to ogranicza gorące przekąski, są tylko H-Dogi. Korzystaliśmy nie tylko z zakupów, ale także z innych aspektów ofert, które okazały się dobrze zorganizowanymi ”elementami”, zadbano ład i estetykę. Mimo wczesnej pory rannej, całkiem sporo było klientów, co nie dziwi, bo lokalizacja przy A4, momentami sprawia większą ilość wizyt klientów. To było pewnym mankamentem wygody, bo stacja paliw jest bardzo mała i, tym samym, daje niewielkie możliwości wygody (postój, zakupy) w czasie ”przesilenia” wizyt.
W dniu 9 lipca byłam okazjonalnie w CH Europa Centralna i robiłam zakupy w znajdującym się tutaj Tesco. Po wizycie byłam jednocześnie, zadowolona i rozczarowana, więc moje odczucia i ocena, są bardzo pośrednie. Zadowoleniem były liczne promocje/obniżki cenowe, zwłaszcza odzieży, która była dla mnie miłym zaskoczeniem w pozytywnym ujęciu – tkaniny, niektóre fasony, co skłoniło mnie, nawet do zakupu. Natomiast, nieciekawie przedstawiła się znajomość asortymentu, przez pracowników (pan i pani) w dziale akcesoriów komputerowych, gdzie chciałam kupić mysz bezprzewodową. Pracownik polecał mi ”rzekomo” tańszą, która przy kasie okazała się dwa razy droższa (64,99 zł). W efekcie zrezygnowałam, moje 2 bluzki, razem były tańsze. W wizualnym układzie, sklep dawał dużo swobody, bo zapewniono przestrzeń i wygodę dla klientów, a przejrzyste prezentacje pozwalały na komfort wybierania artykułów. było czysto i estetycznie. Trochę znudzona była kasjerka, tak od niechcenia wykonywała swoje czynności, ale nie protestowała, gdy zrezygnowałam z jednego artykułu. Uśmiech na twarzy, byłby pożądany, choćby przy powitaniu.
Placówka gastronomiczna OLIMP, znajdująca się CH Europa Centralna w Gliwicach była miejscem, gdzie zjedliśmy dania obiadowe, samodzielnie skomponowane z dostępnych potraw. To jedna z tych placówek na rynku, która pozwala na dowolny dobór i płatność za taką ilość, o jakiej zdecyduje klient, a cena jest stała, za każde 100 g, w dniu 9 VII – 3,29 zł. Bardzo duża oferta potraw (kluski, potrawy rybne, frytki, ziemniaki, potrawy mięsne, liczne sałatki i surówki, etc), pozwalała na fantazję komponowania, ale bardzo mały wybór zup – nie dawał żadnych możliwości, w tym dniu była tylko ogórkowa, ale do zestawu okazała się w promocji cenowej. Obsługa doglądała ekspozycji i dbała o dostatek i estetyczny wygląd, prezentowanych potraw, a na finalizację nie czekaliśmy długo. Są tutaj zapewnione miejsca do konsumpcji, które wystrojem tworzą jednolitą całość z Olimpem, choć obok znajdują się inne placówki gastronomii, jak to w centrach handlowych. To taka wyodrębniona restauracja, której wystrój dominuje w kolorze ”świeżej”, wiosennej zieleni – duża prostota i jednocześnie estetyka w jednym. Obok logo i nazwy, widnieje hasło ”przykładamy wagę do smaku”, co miało odzwierciedlenie, w naszym zadowoleniu po konsumpcji.
Zamek Pilcza w Smoleniu wzniesiono na szczycie stożkowatego wzgórza, porośniętego lasem, gdzie dominującymi drzewami są graby i buki, znajdującego się tutaj, rezerwatu przyrody ”Smoleń”. Zamek góruje nad okolicą, już z daleka widać jego wysoką, walcowatą wieżę. To spora budowla, osadzona na jurajskich wapieniach, a obecnie trwała ruina muzealna, odrestaurowana i udostępniona zwiedzającym, składająca się z zamku górnego i dolnego, do których prowadzą oddzielne wejścia. Do zamku prowadzi wytyczony szlak rezerwatu. Dość łagodne jest podejście jak na ok. 0,5 km wzniesienie, miejscami umocnione drewnianymi progami schodów, które znacznie ułatwiają dojście. Wstęp na zamek jest płatny, dość symboliczną kwotą 7zł lub ulgową – 5zł, natomiast pobyt był rewelacją turystyczną, którą zapewnił (9 lipca) przewodnik, Mirosław, starszy pan, bardzo miły i kompetentny z rozległą wiedzą historyczną. Opowiadał o wielu ciekawostkach z przeszłości zamku i rodziny Pileckich, głównych rezydentów tej warowni. Ponad okolicą góruje wieża zamku z której można podziwiać malowniczą okolicę, a jej świetność przybliżył przewodnik. Widać stąd m.in. zamek Ogrodzieniec, skałę zegarową czy skałę ”oczko” oraz wiele innych, ciekawych obiektów, których nie da się rozpoznać/ nazwać/określić bez fachowej wiedzy historycznej. Dla turystów przygotowano bezpieczne dojścia, częściowo metalowe kratownice schodów i poręcze. Wchodząc jest witany z uśmiechem, a wychodzący, żegnany. Warto było tu przyjechać, lubię takie miejsca.
Na tym Orlenia zdarza mi się bywać, będąc przejazdem, czasem nawet 2-3 razy w miesiącu, jest to placówka, którą pozytywnie postrzegam, bo zwykle spotykam tu profesjonalne traktowanie i pełną kompetencji, fachową obsługę. Wizyta 4 lipca, też była przyjemna, a obsługująca Katarzyna, swoje powinności wykonała starannie, zachowując kulturę słowa i bycia. Na tym Orlenie można załatwić wiele potrzeb motoryzacyjnych, bo należy on do tych większych placówek, wyposażonych, także w automatyczną myjnię, a także liczne stanowiska tankowania – 4 ciągi dystrybutorów, dwustronnych. Zawsze zastaję tutaj ład i porządek, a sprawność obsługi zapewniają 3 stanowiska kasowe, tego dnia wszystkie były czynne. Ciepłe przekąski, dzieci mogły zjeść na siedząco, przy małym stoliku. Organizacja i funkcjonowanie – na medal.
Stara Kopalnia w Wałbrzychu, była jednym z miejsc, które rodzinnie zwiedziliśmy 3 lipca. Przewodnikiem po niej był pan Andrzej, były pracownik-górnik, który świetnie dzielił się posiadaną wiedzą i potrafił ciekawie mówić o przeszłości z życia kopalni (o węglu, górnictwie i górnikach, zdarzeniach czy rozwiązaniach technologicznych). Dziś, kopalnia stanowi, jedynie atrakcję, ciągle odrestaurowywaną, a swój czynny żywot zakończyła 20 lat temu. Większość czasu zwiedzania (ok. 2h) pochłania część naziemna – bogata ekspozycja maszyn i urządzeń oraz hale, a także galowa odzież górnicza, odznaczenia i inne elementy. Cześć podziemna, jak dla mnie, była mało atrakcyjna – przejście lekko spadzistym korytarzem/chodnikiem, gdzie kask z latarką był jedynie urozmaiceniem, zwłaszcza dla dzieci, a nie obowiązkowym wymogiem, bo nie ma tutaj takiej potrzeby. W tym zakresie, dla porównania, kopalnia Guido w Zabrzu jest nieporównywalnie atrakcyjniejsza. Na placu przy kopalni znajdują się rodzaje wagoników kopalnianych, które służyły, zarówno do przewozu górników, jaki i urobku oraz fragmenty, odrestaurowanych części potężnych maszyn górniczych. Są tutaj też rzeźby Ambroziaka, obrazujące ludy plemienne, niektóre z efektami akustycznymi. To miejsce, to nie tylko Stara Kopalnia - muzeum, ale także galeria sztuki i wystawy oraz miejsce przystosowane do realizacji koncertów, konferencji, spotkań, projekcji filmowych i rekreacji – zaaranżowane miejsce w rodzaju plaży z palmami, leżakami i punktami handlowymi, brak jedynie zbiornika wodnego. Dla zwiedzających jest też wieża, na którą można wybrać jedną z dróg – schody lub winda. Na jej szczycie podziwialiśmy okolicę Wałbrzycha, a przewodnik Andrzej, wskazał nam ważniejsze punkty okolicy, uzupełniając je, dodatkowymi informacjami. Czas, spędzony tutaj, wart był poświęcenia, choć uważam, że cena biletu była zbyt wysoka, w stosunku do oferty.
Palmiarnia Wałbrzyska jest bardzo ładnym i jednocześnie, nie do końca zadbanym miejscem. Umieszczona w głębi ul. Wrocławskiej, jest, jakby ukryta i łatwiej ją minąć niż do niej trafić. Teren ogrodu, na zewnątrz wygląda okazale i cieszy oko, bo widać troskę o jego estetykę, krótko przystrzyżona trawa, spiralnie przycięte krzewy czy fantazyjnie formowane żywopłoty. Wewnątrz można podziwiać liczne rośliny, także egzotyczne. Mieliśmy szczęście widzieć daktyle na drzewie czy dojrzewające na krzewach mandarynki, pomarańcze i cytryny. Bardzo ciekawe okazy kaktusów zachwycały nas swoim obrazem. Niestety nie było bananów na bananowcu. Wszystko skomponowane bardzo efektownie, trochę egzotycznie, uzupełniane oczkami wodnymi z rybami czy żółwiami. W zagrodzie były tez pawie, które charakterystycznym skrzeczeniem ożywiały część palmiarni. Polecam zwiedzenie tego miejsca, jego cena jest wliczona w bilet Zamku Książ i do wykorzystania w ciągu roku. Niestety, na tle tej bajecznej egzotyki, niechlujnie wyglądały brudne, zachlapane okna i fragmenty, poszarpanej, zwisającej folii nad niektórymi roślinami, co znacznie ujmowało egzotyce miejsca i obniża moją ocenę. Dyskretna ochrona nie ingerowała w samodzielne zwiedzanie, ale czujnie baczono, aby nie dotykać okazów, chętnie udzieli informacji, gdy zostali zapytani, a ja lubię pytać. Byliśmy w tej Palmiarni 3 lipca, a na pamiątkę zostały nam udane fotki, zwłaszcza te pod palmami, ujmowane tak, aby nie było widać mankamentów estetyki.
Przejeżdżaliśmy przez Nysę, późnym popołudniem, w sobotę 2 lipca, więc wstąpiliśmy do Kaufland-a, aby zrobić zakupy, tzw. na niedzielę. Listę sprawunków miałam sprecyzowaną i wszystko kupiłam, mimo dość późnej, sobotniej pory. Sprawne, zadowalające zakupy były skutkiem doskonałej organizacji pracy placówki i jej zaopatrzenia, zwłaszcza w dziale warzyw i owoców, gdzie był duży wybór, świeżego, różnorodnego asortymentu. Ten duży sklep utrzymany był w ładzie i porządku, a pracownicy prezentowali przyjazne nastawienie z zachowaniem kultury słowa. W sklepie było dużo promocji, uwidocznionych, głównie w koszach alei, na wprost bramki wejściowej. Dostępne kasy pozwalały na sprawne sfinalizowanie zakupów, żegnając sympatycznymi życzeniami z ust kasjera – w moim przypadku, była to pani Dorota.
Schronisko ”Pasterka” mieści się na szczycie masywu Szczeliniec Wielki, gdzie dotarliśmy przed południem 2-go lipca. Pasterka znajduje się na wysokości ponad 900 m n.p.m., obejmuje nie tylko restaurację i schronisko, ale także punkt sprzedaży na zewnątrz, gdzie dokonałam zakupu napojów. Ku mojemu zdziwieniu, ceny nie były ”kosmiczne”, nie nosiły znamion wykorzystywania okoliczności, aby ”złupić” klienta, który dotarł na szczyt Szczelińca Wielkiego i dla wody zapłaciłby, chyba każdą cenę. Obsługująca pani była promienną dziewczyną, której nie brakowało poczucia humoru. Bardzo przychylnie patrzę na takie osoby. Woda mineralna o osobliwej, dość lokalnej nazwie ”Kudowianka” stała się przyjemnym akcentem konwersacji, którą sama zaczęłam. Ten krótki dialog, był jak dodanie animuszu do dalszej wędrówki po Szczelińcu.
Bardzo krótko gościliśmy, na tej bardzo małej, ciasnej stacji paliw – tyle czasu, ile wymagało m.in. kupno kubka gorącej kawy, po południu 2 lipca. Stacja paliw mieści się przy głównej drodze i zajmuje bardzo niewielką powierzchnię, więc ciasnota i dyskomfort były, ale odwrotnie proporcjonalne do atmosfery obsługi, którą tworzyły 2 pracownice – Kinga i Monika, zadbane, eleganckie firmowo, bardzo sympatyczne, komunikatywne, o radosnym sposobie bycia, co skutkowało miłą konwersacją, w trakcie sprawnej obsługi. Moja wizyta/zakupy były podyktowane tzw., potrzebą w drodze – kawa, napoje, jakieś ciastko. Proponowano mi dodatkowe artykuły, miło, grzecznie i bez namowy. Niewielki sklep/kasa wyglądał schludnie, było w nim czysto, a ilość artykułów, dostosowano do możliwości lokalowych, zapewniając miejsce dla klienta. To był przyjemny, krótki postój w trasie.
Zajazd ”Carlsberg” w miejscowości/sudeckiej wiosce Karłów - Restauracja/Bar/Pub z pokojami gościnnymi, był lokalem, gdzie udaliśmy się na obiad w dniu 2 VII, po wspaniałej, z lekka wyczerpującej wędrówce, na Szczelińcu Wielkim. Wystrój lokalu był bardzo elegancki, w niektórych ”akcentach”, wręcz dostojny – skórzane fotele, wygodne kanapy, eleganckie stoliki, dużo zielonych roślin ozdobnych, małe akwarium, eleganckie firany w oknach. W zetknięciu z tą elegancją, zaplecze sanitarne nie miało wielu przymiotów, aczkolwiek było czysto. Bardzo miła obsługa – młoda dziewczyna, Czeszka, która wolała upewnić się czy dobrze zrozumiała zamówienie. Cenię ludzi, którzy dopytują klienta. Zamówienie otrzymaliśmy etapami, zgodnie z zamówieniem – najpierw zupę potem resztę. Wszystko było pyszne, świeżo przyrządzone, a ceny, też były do przyjęcia. Gdy człowiekowi smakuje, raczej nie wymyśla, że drogo, chyba, że cena ”przerasta samą siebie”. Tutaj było w normie, tym bardziej, że kotlety były duże, jak rzadko gdzie, wypieczone w sam raz i lekko chrupiące. Bardzo elegancką oprawę miało menu w formie jakby ”starej” księgi, zdobionej drewnianą oprawą z zawartością nazw, nie tylko w polskim języku
Fantazyjne kształty skał, utworzone przez naturalne siły przyrody, to na pewno Szczeliniec Wielki, niesamowita część Sudetów, gdzie spędziliśmy sobotni dzień, 2 lipca. Jeśli ktoś lubi górskie klimaty, skały, skałki, ścieżki, szczeliny to idealne miejsce na turystyczna rozrywkę. Szczelinie jest ciekawą rzeźbą natury, to nagle ”wyrastające” masywy skalne i równie nagle kończące się wypiętrzenia, a dookoła można podziwiać widoki okolicy, na specjalnie przygotowanych, zabezpieczonych platformach widokowych. Wejście i zejście jest zorganizowane schodami skalnymi i, częściowo metalowymi, zrobionymi z kratownic, a poręcze są dodatkowym zabezpieczeniem dla wędrujących. Po wejściu na górę można odpocząć, posilić się, zakupić napoje i ruszyć dalej. Tablica informuje, m.in., że na tą górę dotarł kiedyś, także J.W. Goethe, dziś znakomita postać historyczna. Na szczycie rozpoczyna się płatna trasa turystyczna, oznaczona kierunkiem zwiedzania miedzy szczelinami, wąwozami i urwiskami. Kasa to także mały punkt handlu z pamiątkami, gdzie pracownikiem, tego dnia była Dawid, młody sympatyczny mężczyzna, zachowujący poczucie humoru. Bilety można było kupić, tylko za gotówkę. Niektóre formy skalne zostały nazwane i oznaczone tabliczkami z krótkimi opisami, np. wielbłąd, kwoka, małpolud, piekiełko, diabelska kuchnia, etc. zwiedzanie jest zabezpieczone licznymi, metalowymi poręczami, momentami trzeba się schylić, przecisnąć przez szczeliny, niesamowite, super doznania. Szczyt zdobią skarłowaciałe sosny i inna roślinność górska. Miałam szczęście trafić na kilka czarnych jagód, niedostrzeżonych przez poprzedzających turystów, więc mogłam je skonsumować – są takie same, jak nasze nizinne, jedynie miejsce jest niezwykłe. Ta wycieczka dała mi dużo radości i odprężania, choć wymagała wysiłku. Górski klimat ma swoiste działanie i miał pozytywny wpływ, także na towarzyszących. Polecam, bo warto. Wejście na Szczeliniec znajduje się w Karłowie przy DW 387, zwanej drogą stu zakrętów.
Stacja paliw Orlen-u przy A4(Bielany Wrocławskie), w dniu 25 VI była miejscem, szczególnie przyjemnego postoju, aczkolwiek nie należy ona do najwygodniejszych, jeśli chodzi o postój. Niewygoda dotyczy komfortu parkowania – jest tutaj niewiele miejsca, wręcz bardzo mało między trzema, ciasno rozlokowanymi stanowiskami dystrybutorów, bo sama lokalizacji to mały teren między rozjazdem wjazd/wyjazd, na/z A4. Przyjemność, tego dnia dotyczy okoliczności tankowania z wykorzystaniem rabatu punktowego – to, co jakiś czas jest dla mnie bardzo miłe, bo stanowi, szczególnie ”jasny” punkt programu Vitay. Nie było tutaj pracownika podjazdu, ale byłam z mężem, więc zajął się tankowaniem. Jak zdążyłam zaobserwować w czasie przeszłych wizyt, taki pracownik rzadko tu bywa. Bardzo przyjemna była obsługa w sklepie/kasie, też bardzo małym pomieszczeniu, aczkolwiek pracownicy 2 stanowisk kasy, starali się upłynniać ruch” klientów, swoją sprawnością czynności, zachowując dobry nastrój i kulturę w kontakcie z klientami oraz profesjonalizm w standardzie, obowiązującym na stacjach paliw, tej sieci. Zaopatrzenie handlowe gromadziło artykuły przydatne w podróży, także motoryzacyjne. W wizualnym wyglądzie było widać czystość, ład i porządek, także w ekspozycjach ofert handlowych. Ten Orlen nie jest mi obcy, bywam tu co jakiś czas, miewam różne spostrzeżenia, zależne od potrzeb, dla jakich jestem klientem, w danym momencie.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.